BiteInto Americas

W poszukiwaniu Pepe [KULISY WYWIADU]

Czyli jak przez 14 miesięcy próbowaliśmy się spotkać z Jose Mujicą, byłym prezydentem Urugwaju.

Z Jose Mujicą, czule zwanym Pepe, chcieliśmy porozmawiać od kiedy tylko pojawił się w naszej głowie pomysł na podróż po Urugwaju. A może w ogóle pojechaliśmy tam głównie po to, by się z nim spotkać? To było rok temu, jesienią 2015. Na długo przed premierą filmu „Human”, którego urywki już wisiały w internecie, a my słuchaliśmy niezwykłego prezydenta-filozofa.

Marzyliśmy o spotkaniu byłego już wtedy prezydenta, który za młodu jako partyzant Tupamaros trafił do więzienia cztery razy. Dwa razy uciekł – w tym podczas słynnej ucieczki z więzienia Punta Carretas, która przez lata figurowała na liście rekordów Guinessa jako najbardziej masowa eskapada w historii (111 więźniów opuściło więzienie wykopanym w sekrecie tunelem). Kiedy wsadzili go do celi ostatnim razem, nie wyszedł z niej przez 13 lat. Siedem lat nie miał przed oczami książki. – Mieliśmy mnóstwo czasu na myślenie – mówi w „Human”.

maxresdefault

(kadr z filmu Human)

Nie mogliśmy się doczekać, by odwiedzić Mujikę na jego farmie na obrzeżach Montevideo. Zasłynął jako prezydent, który zalegalizował uprawę marihuany, ale przede wszystkim jako „najbiedniejszy prezydent świata”, bo po objęciu swojego stanowiska nie zmienił o jotę skromnego stylu życia. Mieszkał na farmie, na której wciąż doglądał chryzantem. Rano robił żonie Lucii Topolansky mate, a potem jechał do pracy – jako senator, na motocyklu, jako prezydent – starym garbusem. Do tego 90% swojej pensji oddawał na cele charytatywne. Nic dziwnego, że świat się w nim zakochał. I my też.

Dwa miesiące przed przyjazdem zaczęliśmy wymieniać maile z sekretarką Marią. Pełni nadziei, nie wiedzieliśmy jeszcze, że pracuje z nim od kiedy wyszedł z więzienia w 1985 roku i strzeże go jak zazdrosna lwica.

Wrzesień 2015: „Senator nie ma czasu dla prasy. Proszę skontaktować się w listopadzie.”

Posłusznie wracamy 4 listopad 2015 (żeby nie wyjść na stalkerów, odczekaliśmy choć trzy dni). „Senator jest za granicą. Proszę pisać po 15 listopada. Saludos, Maria”.

Piszemy 17 listopada. Cisza. Po ponownym mailu odpowiedź: „Na razie nie ma możliwości, jedzie do Chile i Brazylii.”

My już wtedy jesteśmy Urugwaju, pracujemy nad reportażem o legalizacji marihuany (poświęciliśmy temu tematowi trzy wpisy, chętnych zapraszamy tu, tu i tu). W grudniu musimy ruszyć dalej, więc nasze maile do Marii przybierają co raz bardziej desperacki ton. A Maria się wkurza: „Państwa koledzy czekają miesiącami. To państwa problem, że przyjechali Państwo do Urugwaju bez uzgodnionej audiencji. Proszę pisać po 2 grudnia.”

mexico-puebla

2 grudzień. Znów odpowiada nam cisza. Niepocieszeni pakujemy plecaki w drogę do Argentyny.

Ale lwica Maria nie spodziewała się, że powrócimy. Kolejnego maila piszemy do niej  4 października 2016. Cisza. 31 października – też. Widać nasz powrót jednak nie zrobił na niej wrażenia. Trzeba szukać innej drogi.

W ostatnich tygodniach w Montevideo spotykamy się więc ze wszystkimi, którzy mogliby nas połączyć z Pepe: z więźniem, który ramię w ramię uciekł z nim z Punta Carretas („po prostu jedźcie do chacry, na farmę, lubi rozmawiać z obcokrajowcami”), jednym z dziennikarzy, który napisał o nim książkę („nie jedźcie do chacry, przecież ciągle podróżuje, to fatalny pomysł”), starą komunistką („dajcie mi podziałać”), byłym sekretarzem („piszcie do Marii” – aha, dziękujemy). Czekamy. Ale po drodze zdobywamy numer do żony, senator Lucii Topolansky, która też nas fascynuje. Spotykamy się w budynku parlamentu. Rozmawiamy dwie godziny (o czym – niebawem się dowiecie). A pod koniec pytamy, czy może przypadkiem wie kiedy można zastać męża.

– Pepe jest teraz w domu przez 20 dni. Podjedźcie do chacry, może wam się uda – rzuca z uśmiechem.

Na pożegnanie rysuje nam mapę jak znaleźć ich działkę. Patrzymy na nią pełni nadziei przez pięć kolejnych dni.

Aż w końcu zgodnie ze wskazówkami wyjeżdżamy z miasta Rutą 1, zagłębiamy się w boczne uliczki, ale ewidentnie jesteśmy po złej stronie drogi, bo okolica wciąż pełna miejskich, choć niskich zabudowań. Gdzie tu miejsce dla chryzantem? Przebijamy się na drugą stronę autostrady. Jeździmy tam i z powrotem szukając ziemnej drogi na wysokości sklepu. Niezbyt to dokładny opis. Po godzinie krążenia i przepytaniu kilku sąsiadów w końcu trafiamy.

p1120918

Z budki, która przypomina biały kontener dla budowniczego, wyskakuje pan w podkoszulku. – Mówią na mnie Turek, jestem szefem ochrony. Pepe gdzieś wyjechał, nie wiem kiedy wróci.

Postanawiamy spróbować zajechać popołudniu. Dla zabicia czasu odwiedzamy kilka położonych daleko od centrum miejsc. Zjadamy naleśniki. Wracamy o 16:00. Turek właśnie kończy zmianę.

I kiedy nowy ochroniarz informuje, że Pepe odpoczywa, a potem z nami porozmawia, jesteśmy uskrzydleni. Nastawiamy się na godzinę, dwie czekania – pewnie zrobi sobie drzemkę.

I nagle robi nam się żal tego 81-letniego mężczyzny, którego nachodzą jak sępy ludzie ze wszystkich krajów z prośbą o mądre słowo. Czujemy się źle, że dołączamy do szpaleru osób, którzy zakłócają to jego sielskie życie na wsi. No, ale nie aż tak źle, by odjechać.

A już po 15 minutach siedzimy z nim w budce – kontenerze ochrony. O czym przeczytacie tutaj.

p1120923

W Urugwaju zbieramy materiały do książki, która ukaże się nakładem wydawnictwa Czarne. 

x Close

Like Us On Facebook