Od tygodnia zbieramy materiały do reportażu o legalizacji upraw marihuany w Urugwaju. Stoimy przed siedzibą Stowarzyszenia Badań nad Konopiami w Urugwaju (z hiszp. AECU). Malutkie drzwi do piwnicy wpasowane są w wielkie graffiti z polem konopi. Jak w „Alicji w krainie czarów”.
Witają nas kłęby dymu i Laura Blanco. Księgowa, aktorka i aktywistka numer jeden w Urugwaju w walce o legalizację marihuany. Niecałe dziesięć lat z partnerem Juanem Vazem ruszyli z akcją Plantatuplanta (Zasadź swoją roślinę). Na pierwsze marsze przychodziło kilkaset osób, a Juan Vaz pojawiał się zamaskowany (z czteroletnią córką na ramionach) – wtedy jeszcze nikt nie chciał być rozpoznany. Z czasem na marsze poparcia przychodziło już kilka tysięcy ludzi – masa, biorąc pod uwagę, fakt, że w całym Urugwaju mieszka 3 mln ludzi (z czego w Montevideo 1,5 mln).
W 2007 roku Juan Dwa lata trafił do więzienia. Sąsiedzi donieśli policji, że w ogródku ma uprawę marihuany. W więzieniu spędził prawie rok. Po trzech miesiącach w piekle (11 więźniów w 6-osobowej celi, 2 trupy na patio) został przeniesiony do łagodniejszego ośrodka. Wciąż czytał – o marihuanie i polityce prohibicji.
– Grubo zagraliśmy przed sądem: skoro mamy prawo do spożycia i posiadania, ale do uprawiania już nie, to znaczy, że sędzia wysyła nas na czarny rynek? Do handlarzy narkotyków? Zadziałało. Sprawiliśmy, że rzeczy zaczęły się dziać. Prawa zawsze przychodzą później – mówi Laura i częstuje nas skrętem.
Opowiada nam całą historię. O tym jak w 2007 roku z grupą przyjaciół założyli AECU. Dziś mają 900 członków, w ośrodku pracuje lekarz, który doradza użytkownikom, m.in. staruszkom i chorym na temat dawek i sposobów przyjmowania marihuany medycznej.
Nagle Laura zaczyna mówić wolniej, wydaje nam się, że przechodzi na język angielski. Ale czy na pewno? Nic już nie jest pewne.
Pierwszy raz w życiu przerywamy wywiad. Szymon jest bliski omdlenia. Czyste zioło, którym zaciąga się Laura, dla nas jest o wiele za mocne.
Wracamy po kilku dniach, by porozmawiać z Laurą o jej roli jako matki, a zarazem ziołowej aktywistki.
– Ludzi dziwi, że pracujemy, mamy rodziny. Jesteśmy funkcjonalną częścią społeczeństwa mimo, że palimy. Jeśli moje córki chciałyby spróbować jakiegoś narkotyku, wolę, by zrobiły to w domu, pod naszą opieką. Będą bezpieczne, a my wiemy jak im pomóc, gdy źle się poczują – zapewnia Laura.
Opowiada też o córce, która w wieku 14 lat zapragnęła zrobić sobie tatuaż. Laura nie oponowała, tylko ją uczuliła, że tatuaż zostanie na całe życie, więc żeby dobrze przemyślała wzór. Minęły trzy lata, a córka wciąż się zastanawia.
– A jeśli będzie chciała sięgnąć po narkotyki bez mamusi? – pytamy.
– Prohibicjonizm sprawia, że obraz się zaciemnia, wszystko staje się złe – Laura wpada w rolę mentorki. – Jedyną osobą, która cię informuje, staje się diler. A on przecież sam nie wie, co sprzedaje. Dlatego wolę, by córka, jeśli już będzie chciała spróbować zioła, wiedziała z jakiego źródła pochodzi.
*Przez kilka tygodni sprawdzaliśmy, jak Urugwaj radzi sobie trzy lata po legalizacji upraw marihuany. W poprzednim odcinku pisaliśmy o Pablo, który jest ogrodnikiem w klubie konopnym. Należą do niego m.in. staruszki, które palą zioło. Więcej tutaj.
W kolejnym odcinku opowiemy o lekarce, która konopiami leczy uzależnionych od ciężkich używek i wielu innych. Zapraszamy.