DigInto Americas

Dom Kości

W kotłach gotują się kości humbaków, delfinów, lwów morskich i pingwinów. A dogląda ich wesoła Angie.

Już sama nazwa nas urzekła, a gdy dowiedzieliśmy, co się tu wyprawia, musieliśmy przyjechać.

Drewniany domek pokryty blachą falistą stoi przy zatoczce nad Kanałem Beagle. Przypomina chatkę Baby Jagi. W niebieskich beczkach przed wejściem macerują się ptaki, foki i lwy morskie, każde w swojej dziurkowanej siatce, by ich szkielety się nie pomieszały. Angeles Gonzalez odchyla wieko i nasze nozdrza uderza skiszony smród.

– Ptaki najdłużej się rozkładają, nawet cztery lata, i najbardziej śmierdzą – opowiada Angie, weterynarz, która opiekuje się Muzeum Acatashun i Domem Kości od siedmiu sezonów. – Na mnie nie robi to wrażenia. Przeciwnie, im bardziej cuchnie, tym bardziej mnie to kręci – śmieje się sama z siebie i prowadzi do wnętrza Domu Kości.

huesos9

huesos4

Ze ścian zwisają półtorametrowe fiszbiny wieloryba, którymi za życia filtrował plankton. Na półkach uzębione czaszki delfinów, które bez lśniącej powłoki skóry wyglądają groźnie jak aligatory. We wnętrzu unosi się specyficzny zapach zgnilizny i formaliny, który nasila się, gdy Angie unosi wieko drewnianej skrzyni.

huesos7

– Głowa nie idzie do gotowania, bo stracilibyśmy zęby. Chociaż taki delfin grindwal ma ich niewiele, to jeśli wypadną, trudno się zorientować, który gdzie był. Malujemy głowę formaliną, w ten sposób chronimy je przed zakusami szczurów i lisów, i wkładamy tutaj do wysuszenia. Po kilku miesiącach zanurzamy w gorącej wodzie tak, by zęby nie dotykały jej powierzchni, i skóra odchodzi – Angie demonstruje na pierwszej z brzegu czaszce. – To delikatna i czasochłonna praca.

huesos5

Budynek stanowi część Estancia Harberton, gospodarstwa Thomasa Bridges’a, anglikańskiego misjonarza, który jako pierwszy w 1869 roku ewangelizował Ziemię Ognistą. Na fermie do dziś mieszkają jego potomkowie, ale zamiast hodować owce, przyjmują turystów (więcej o tym miejscu przeczytacie tutaj).

Choć Angie gotuje kości i obiera szkielety, poza czarnymi, przyprószonymi pierwszą siwizną włosami nie ma sobie nic z wiedźmy. Ciągle się śmieje, gestykuluje, a każdy jej ruch zdradza hiperaktywność. Wstaje codziennie o 7 rano i do 19, kiedy nie pracuje w Domu Kości oprowadza turystów (agencje codziennie zwożą ich do Estancii, muzeum i na pobliską wyspę z pingwinami), a w porze lunchu swoje kroki kieruje do kuchni, gdzie w piekarniku już czeka przygotowane z rana danie. Angie nie tylko szefuje grupie wolontariuszy, którzy przyjeżdżają do Muzeum Acutushun na staż, ale też codziennie im gotuje.

huesos3

– Siedem lat temu sama przyjechała tu na staż. Zupełnie zielona, wcześniej miałam do czynienia tylko z krowami, kotami i psami. I już pierwszego dnia dostałam do gotowania głowę delfina! – wspomina.

Na stole lądują ciasteczka i chipsy (raz w miesiącu do oddalonej o 80 km od Ushuai Estanci dojeżdża suchy prowiant). Angie i wolontariusze jedzą na obiad tartę ziemniaczaną. Po posiłku jak w zegarku składają naczynia, pakują krakersy do odpowiednich pojemników, zamiatają. Widać, że uśmiechnięta Angie wie jak wprowadzić wojskowy dryl. Nawet jej pokój – nieprzygotowany na wizyty gości – jest jak spod igły. Gdy jeden z wolontariuszy oprowadza nas po części mieszkalnej mijamy choinkę, która została po świętach. Na niej przywiązane czerwoną wstążką kości pingwinów, a na szczycie – ususzona rozgwiazda.

huesos8

Angie wraca do Domu Kości z kilkoma stażystami. Mają na sobie stare, poplamione tłuszczem wielorybów łachy, przez co wyglądają trochę jak strachy na wróble. Pilnują ognia pod beczkami, bo temperatura wody nie może przekroczyć 60 stopni. Ostatnio gotują głównie delfiny, bo sześć z nich nie uciekło przed odpływem. Cynk o martwych zwierzętach często dają rybacy, którzy odsuwają je nawet poza linię przypływu i fotografują, a potem czekają aż ekipa przyjdzie pobrać próbki. Tłuszcz, który zostaje po autopsji, zabierają ze sobą na przynętę na wielkie santoyos, tutejsze kraby, i ryby. A mięśnie, jeśli nie mają pasożytów, lądują w morzu i wtedy mięsożerne ptaki też mają bankiet.

– Czas gotowania szkieletu zwierza zależy od jego wielkości, masy mięśniowej i naszych chęci. Humbaka, który miał 8,5 metra, obrobiliśmy w półtora miesiąca – opowiada Angie.

huesos6

Gra muzyka, krąży mate. Część stażystów dynda nogami na pomoście i szczotkuje obgotowane kosteczki, inni ślęczą ze skalpelem wewnątrz Domu Kości, w przerwach pogryzając ciastka. Niektórych turystów ten widok szokuje.

– Ale raz gotowałam kości żebrowe humbaka. Po zanurzeniu mięso przybrało różowy kolor, widocznie dla pewnego Japończyka bardzo apetyczny – chichocze Angie. – „Ja chcę to zjeść”, wołał podekscytowany. Nie zraził się nawet wtedy, kiedy pokazałam mu zarobaczoną głowę zwierzęcia. Humbak zmarł w lipcu, a to był marzec!

huesos1

Wygotowane kości stażyści składają w szkielety przy pomocy kleju lub drutów. Gotowe eksponaty lądują w muzeum lub dołączają do największej w Ameryce Południowej kolekcji: 2880 ssaków morskich i 2554 ptaków. – Pod względem niektórych gatunków mamy najważniejszą kolekcję na świecie – mówi Angie nie bez dumy.

Kolekcję założyła Natalie Goodall, słynna amerykańska biolożka, która najpierw zakochała się w Ziemi Ognistej, a potem w prawnuku pastora Bridges’a i w latach 60. zamieszkała w Estancia Harberton.

huesos2

Co roku odwiedzają ich badacze z USA, Niemiec, Japonii, na staż ściągnęli już obywatele 18 krajów. Większość z nich to absolwenci biologii i weterynarii, ale zdarzył się też fizyk i przewodnik górski. W zamian za pracę przy kościach i turystach mają zapewniony wikt i opierunek.

Nie wykluczamy, że może też kiedyś wrócimy do Domu Kości.

x Close

Like Us On Facebook