W przydomowych ogródkach w San Salvador nie rosną już pomidory ani drzewa owocowe – pestycydy zabijają wszystko, co nie jest genetycznie zmodyfikowane na przetrwanie. To niewielkie miasteczko, zwane Argentyńską Stolicą Ryżu, leży na północnym – wschodzie kraju w prowincji Entre Rios. Tak zwyczajne, że wzrok przejeżdżającego na niczym się nie zatrzyma. Do czasu, kiedy ten nie dowie się, że 40% jego mieszkańców umiera na raka. Średnia krajowa wynosi 18%.
Kilka lat temu w jednych gospodarstwach miasteczka zaczęły ronić krowy, w innych owce. Wszędzie – kobiety. Podobnie jak w większości rolniczych miejscowości północy Argentyny otoczonych zielonymi oceanami soi GMO. W ciągu ostatnich 20 lat ta roślina zajęła 60% ziem uprawnych tego kraju. Czyli bardzo dużo, bo Argentyna pod względem powierzchni zajmuje 8. miejsce na świecie.
– Wiatr rozwiewa pestycydy po całej okolicy. Zdaje się, że nawet na Antarktydzie znaleźli ten glifosat – mówi rolnik, którego policzek rozcina blizna – ślad po wycięciu raka języka.
Z San Salvador do Buenos Aires jest 400 km. Tam w szpitalu Garrahan mieści się najlepszy oddział onkologii dziecięcej, pełen małych pacjentów z rolniczego interioru Argentyny. Bilet 420 pesos (ok. 117 zł ). Do tego wyżywienie, nocleg, stres. I roczna rozłąka ze starszym synem – to koszty, które musiała ponieść Estela, kiedy Brenda rozchorowała się na białaczkę.
Jest upał, dziewczynka chodzi po podwórku tylko w pieluszce, więc na piersiach widać blizny po pięciu operacjach serca.
– Przez jakiś czas była sparaliżowana. Zapomniała wszystkich słów – wspomina. – Wychodziłam z sali, by nie patrzyć, jak ją nakłuwają.
Brenda wtula się w ramię mamy. Estela jest w trzeciej ciąży. Zastanawiała się, czy nie usunąć. – A co jeśli znowu dziecko będzie chore? Nie dam rady przeżywać tego jeszcze raz.
W centrum miasteczka stoi kilkanaście młynów ryżowych. Gdy pracują, pył unosi się w całej okolicy – osiada na półkach, praniu, dłoniach i nosie.
– Przechowywany ryż opryskuje się co dwa tygodnie, żeby się robactwo nie zalęgło – tłumaczy Roberto Dekimpe, który pracował w takim młynie przez kilkanaście lat. Pryska się w sobotę wieczorem, a w poniedziałek przed wejściem do hangaru trzeba szeroko otworzyć drzwi i odczekać. Raz Roberto się zagapił i od razu wszedł. Zemdlał. Trafił na intensywną terapię. – Dobrze, że zdążyłem mieć syna, bo straciłem możliwości rozrodcze – żartuje gorzko.
Roberto jest jednym z setek zdesperowanych mieszkańców San Salvador, którzy zaniepokojeni kolejnymi przypadkami raka, dwa lata temu zawiązali się w sąsiedzką organizację „Todos por todos”, z hiszpańskiego „Wszyscy dla wszystkich”. Co się z nią stało? Kto ją założył, a kto zniszczył? I dlaczego w ogóle Argentyna choruje i umiera zalewana przez tysiące hektolitrów pestycydów? Więcej dowiecie się w następnych wpisach.
Pablo Piovano, argentyński fotograf, jest autorem przejmującego i nagradzanego fotoreportażu o pestycydach. Jeślic checie zobaczyć więcej zdjęć, zajrzyjcie na jego stronę:
http://pablopiovano.com/el-costo-humano-de-los-agrotoxicos/