BiteInto Americas

Dom emerytowanych prostytutek

– Życie przyzwyczaiło mnie bardziej do ciosów niż pocałunków. Ale moja starość w tym domu to taki pocałunek do Boga – mówi Marbella. Mieszka wraz z koleżankami w jedynym na świecie schronisku dla byłych prostytutek w Meksyku.

 Liczby

Na jej ręce tatuaż. Młoda kobieta z długimi włosami, które wystają spod stylowego kapelusza. Wysoko uniesiona głowa, obnażone piersi. Patrzy przed siebie z pewnością, może dumą. Nad głową napis „Norma”.

Norma Ruiz Sánchez ma 65 lat, opuszczoną głowę, na głowie zamiast kapelusza – wełnianą czapkę. Po tancerce kabaretowej z tatuażu zostały tylko wspomnienia. Jak to, gdy miała własny klub i wydawało się, że świat stoi przed nią otworem.

Liczby nie dają Normie spać.

Jedna prawdziwa miłość, niespełniona.

Cztery samobójcze próby.

Czternaście lat, gdy uciekła z domu.

DSC01814

Piętnaste urodziny, spędzone z kierowcą ciężarówki przy kanapkach z kurczakiem i piwie. Inne Meksykanki mają falbaniaste suknie i bal.

Szesnaście lat, gdy urodziła pierwsze z czwórki dzieci.

A najgorsze jest dziewięć. Tyle miała lat, gdy została zgwałcona podczas spaceru w rodzinnym Jalisco. Sprawca zaatakował ją nożem, rozerwał szkolny mundurek.

– Czasem żartuję z tego wszystkiego, ale wewnątrz mnie panuje zimny smutek – wzdycha Norma i gładzi się po bliźnie wciąż widocznej na lewym udzie.

Przez ponad 40 lat pracowała jako prostytutka. Głównie na ulicach, czasem w klubach. Próbowała uciekać alfonsom. Czasem wracała do nich sama, czasem ją zmuszano.

– Ta praca uzależnia jak alkohol, czy narkotyki, a zarazem wymaga wielkiej samodyscypliny – opowiada Norma. – Najpierw tańczysz, bo lubisz. Potem tańczysz, bo ci płacą. Później tańczysz, by się napić. I pijesz, by znieść wszystkie upokorzenia. To błędne koło.

Nawet nie pamięta, kiedy przestała przypominać dziewczynę z tatuażu. A potem, po pięćdziesiątce, trafiła do szpitala. Kaszlała krwią, nogi miała opuchnięte „jak opony tirów”, lekarze zdiagnozowali m.in. na niewydolność serca. Nie mogła już pracować, ledwo chodziła. Kilka tygodni spędziła na ulicy, czasem jadła resztki po gościach pod knajpami. Pewnego dnia usłyszała o Casa Xochiquetzal.

DSC01796

Dom

Turyści podjadają quesadille, kukurydziane placki, na targu Zócalo, niektórzy robią selfie przed Pałacem Narodowym, w tle lśnią wieże Katedry Metropolitarnej. Samo serce Ciudad de México, stolicy Meksyku.

Nieco ponad kilometr dalej, po drugiej stronie calle Argentina, w gąszczu targowisk z chińskimi zabawkami, w hałasie zakupów, w smrodzie spalonego oleju i ludzkiego pośpiechu, za murami XVI-wiecznego budynku, w którym kiedyś mieściło się Muzeum Sławy i Sportu, byłe prostytutki ćwiczą jogę.

Casa Xochiquetzal działa od 2006 roku. Przez ten dom przewinęło się ponad 200 byłych prostytutek. Niektóre przepadły. Inne uciekały, by potem wrócić. Jedna nawet znalazła narzeczonego i postanowiła się do niego wprowadzić.

Dziś mieszka tutaj 16 byłych pracownic seksualnych. Norma, Marbella, Raquel, Rosa, Maria i inne. Tutaj noszą prawdziwe imiona, które przez lata ukrywały pod pseudonimami. Mają zapewnioną opiekę medyczną, leki, trzy posiłki dziennie. Na przestronnym patio organizowane są warsztaty manualne, w dużym salonie – zajęcia jogi.

DSC01845

Dzieci

Lalki, które sprzedaje Marbella Aguilar, tylko z pozoru są niewinne. Skrywają tajemnice tej, która je stworzyła.

Ona sama ucieka od towarzystwa byłych prostytutek do lalek, kiedy może. Najczęściej na drugą stronę placu, na mały stragan. Bo „koleżanki z domu wciąż narzekają, kłócą się, choćby o pilota od telewizora”.

– Ale i tak uważam, że jesteśmy rodziną – zapewnia, a gdy widzi uśmiech zwątpienia dodaje: – Przecież w rodzinach też zdarzają się kłótnie. Ta moja prawdziwa nie wie, czy żyję, czy jestem martwa, czy mam jedzenie, czy mam gdzie spać. Więc mam te, czasem irytujące, ale jednak współdomowniczki.

Marbella dostała imię po mieście, z którego pochodził dziadek. Przybył do Meksyku z hiszpańskiego Costa del Sol. To najważniejsza pamiątka po rodzinie. W wiosce, gdzieś w stanie Michoacán, mieszka jej zniedołężniały ojciec. Do tej pory nie wie, czym Marbella zajmowała się całe życie. Gdy dowiedzieli się córka i syn, zerwali z nią kontakty.

– Ale dzieci to jedyne, co mi się udało – mówi.

Marbella zdecydowała nie pamiętać o przeszłości. Żyje w świecie lalek i poezji. W jej pokoju panuje istny Meksyk. W szafie pod stertą ubrań skrywa się karton z książkami, który nazywa „biblioteczką”. Są w niej dzieła Nerudy i Tołstoja, których namiętne cytuje. Sama też tworzy wiersze.

– Życie przyzwyczaiło mnie bardziej do ciosów niż pocałunków. Ale moja starość w tym domu to taki pocałunek do Boga – zamyśla się Marbella.

*

Nasza wizyta w Casa Xochiquetzal zaowocowała współpracą przy jednym z odcinków programu Martyny Wojciechowskiej. Jeśli chcecie zobaczyć efekty naszego powrotu do meksykańskiego schroniska, oglądajcie „Kobietę na krańcu świata” tutaj.

DSC01798

x Close

Like Us On Facebook