LookInto Americas

Patagonia. Praca marzeń

Od października do kwietnia pilnujesz schroniska gdzie tylko rzeka, góry i ty.

O El Chalten opowiadano nam z zachwytem. Niesamowite miejsce, na północy Parque Nacional Los Glaciares, u stóp góry Fitz Roy. Założona w 1985 roku wioska pęka z dumy, że jest „argentyńską stolicą trekkingu” (podobnie jak położone ponad półtora tysiąca drogi stąd miasto Bariloche). Przyjechaliśmy sprawdzić, czy zasłużenie.

chalten5

Pierwszy dzień w górach przypomina nam Dolinę Kościeliską. Na najprostszy, 3-4 godzinnym szlaku do Laguna Torre mijamy dziesiątki jednodniowych turystów, którzy nie sapią jak my pod ciężarem wypakowanego na cztery dni plecaka. Ale nasze oczy patrzą za nich, słońce odbija się od jednego z najbardziej kontrowersyjnych szczytów świata – Cerro Torre. Nigdy się nie dowiemy, kto jako pierwszy zdobył tą wysoką na 3128 metrów n.p.m górę. Cesare Maestri, dziś ponad 80-letni włoski wspinacz i pisarz, twierdzi że to on tego dokonał razem z partnerem Toni Eggerem w 1959 roku. Jednak mało kto mu wierzy. Przy zejściu na partnera, a zarazem świadka, zeszła lawina, a sam Maestri został znaleziony sześć dni później w śniegu, pół żywy. Zdaniem ekspertów w jego relacji brakowało szczegółów, na trasie – śladów. Maestri, zapewne rozzłoszczony, wrócił tu w 1970 roku i nawiercił 400 spitów – alpinistycznych nitów w ścianie – ale szczytu nie osiągnął. Udało się to innej włoskiej ekipie w 1974 roku.

chalten6

Przy lagunie przerwa na herbatę. Decydujemy iść do następnego campingu, może tam będzie mniej tłoczono. Na campingu Poincenot nadzieje okazują się płonne, do rana hałasuje grupa wesołych sąsiadek. Ale i tym razem droga wynagrodziła nam mankamenty globalizacji turystyki, szczególnie – cudowne jeziora Matka i Córka.

chalten8

Kolejny dzień zaczynamy spokojnie – w Patagonii noc latem zapada dopiero po 22.00, więc nie ma motywacji by zrywać się przed świtem. Mijamy lodowiec Piedras Blancas, schodzimy do koryta rzeki z zamiarem dotarcia do schroniska Piedras del Fraile, które leży na terenie ogromnej prywatnej posiadłości. Ale gubimy drogę i docieramy aż do szutrówki. Dwie godziny spaceru nad rzeką i przez las. A potem – raj. Malutki dom wciśnięty między zalesione skały a rwącą, mlecznoturkusową rzekę (wszystkie polodowcowe wody mają taki kolor). Cisza. Do następnego dnia będziemy tu sami tylko z parką, która opiekuje się schroniskiem i ich półtorarocznym synkiem.

chalten10

Ze słońcem znikają gzy (jedyne, co naprawdę utrudnia trekking w Patagonii, podobno reagują niechętnie tylko na spożyty w dużych ilościach czosnek), ale pojawia się chłód. Naciągamy na siebie kolejne warstwy, ostatnia, kluczowa – przeciwwietrzna. To dwa anoraki (tak na nieprzemakalną kurtkę z kapturem mówi arktyczny lud Inuitów i polarnicy) z eco-shella firmy Fjallraven to jedna z najcenniejszych rzeczy w naszym ekwipunku. Przebijają je tylko śpiwory Abisko tej samej firmy – gdy za namiotem temperatura spada do 0 lub niżej, my zaciągamy kaptur, zapinamy wewnętrzny „szal” i słodko zasypiamy. Jedyny minus, że rano trudno się z nich wygrzebać na chłodną po nocy rzeczywistość.

chalten1

chalten_kurtki

Trzeci dzień upływa nam na prawdziwym podejściu do skały Piedra Negra. Wdrapujemy się po sypiących się spod nóg kamieniach niemal pionowo do góry. Teraz mijają nas tylko prawdziwi wspinacze, którzy schodzą z obozu pod lodowcem. Podarte spodnie, zwisające sznury i piach za paznokciami.

chalten12

Po powrocie okazuje się, że parki z dzieckiem nie ma w schronisku. Jest za to Roxana, która zrezygnowana kroi warzywa na zupę. – Za kilka godzin zjawi się tu 13 Włochów na kolację, a ja ze wszystkim zostałam sama – narzeka. Okazuje się, że Roxana jest właścicielką, a parka dla niej pracowała. Ale nie dogadali się i zostawili ją w szczycie sezonu. Na gwałt szuka zastępstwa, bo ma jeszcze inny hotel z restauracją. – Martwię się, bo został tam tylko mąż i dwie córki. Jak oni dadzą radę? Starsza, 12-letnia, musi sama ogarnąć zmianę pościeli i sprzątanie pokoi– żali się Roxana.

chalten9

Wiecie, co pomyśleliśmy. Pracownik schroniska ma wikt i opierunek, małą pensję i procent od sprzedaży (a choć klientów mało, to ceny astronomiczne). Idziemy nad rzekę łowić ryby i marzyć. Już sobie wyobrażamy jak sielsko nam tu upływają kolejne miesiące. Ale… praca, blog, zobowiązania, a tu internetu brak, jedyną łączność ze światem zapewnia krótkofalówka. Wieczorem niechętnie żegnamy się z iluzją, że moglibyśmy tu zostać. Teraz. Do kwietnia!

Ale numer Roxany zapisujemy na karteczce. Kto chętny – niech pisze, podzielimy się!

***

Fjallraven dziękujemy tutaj za śpiwór Abisko Three Season, kurtki Keb Eco-Shell Anorak, firmie Primus za termos (herbata gorąca po 12 godzinach!), widelco-nożyki (dzięki nim czujemy się jak ludzie) i plastikowy pojemnik na przyprawy (mała rzecz, a podniebienie bardzo cieszy).

chalten11

x Close

Like Us On Facebook