Udawaliśmy ból brzucha, musieliśmy zmagać się z pijanymi rozmówcami i rozochoconymi kolegami po fachu. Kilka anegdotek z pracy reportera.
W świątyni futbolu
Półtora miesiąca do brazylijskiego mundialu. Wysyłamy akredytację prasową do organizatora meczu na słynnym stadionie Maracana. Dostajemy pozytywną odpowiedź i tuż przed startem spotkania zatrzymuje nas ochrona.
– Nie możecie wejść na mecz! – zapewnia jeden ze strażników.
– Ale jak to. Dziennikarze z Polski. Akredytacja! – odpowiadamy łamanym portugalskim.
Telefon do rzecznika prasowego. Niestety nic nie da się zrobić.
– Na lożę prasową w świątyni futbolu nie wchodzi się w krótkich spodniach – tłumaczy.
Patrzymy sobie zdumieni. Trzeba było kupić bilety. Na szczęście sprzedali nam studenckie.
Przeczytaj jeszcze raz: Maracana- w świątyni piłki nożnej
U tancerza
Jedziemy robić reportaż do meksykańskiego miasteczka o uroczej nazwie Huauchinango. Czeka na nas jeden z najbardziej doświadczonych „latających tancerzy”.
Pan jednak chwieje się na nogach, coś bełkocze, uśmiecha się do aparatu i… częstuje alkoholem. Nie jesteśmy się w stanie od niego wiele dowiedzieć. Pan za to daje nam pokaz „latającego tańca” na stołku”.
Westchnienie. C’est la vie.
Przeczytaj jeszcze raz: Szkoła podniebnego tańca
U Templariuszy
Jedziemy na wojnę do Michoacan. Jest styczeń, w meksykańskim stanie trwają właśnie walki między farmerami a kartelem Templariuszy. We wszystko wmieszało się wojsko, więc fronty są trzy.
Pomagają nam dziennikarze z Morelii. Jeden z nich wodzi za wzrokiem za M. Raz po raz zagaduje, daje całusy przed spaniem i na dzień dobry.
Tuż przed wyprawą zakłada kamizelki kuloodporne. Jego żona daje nam na drogę różańce. Gdy nasi pomocnicy z mediów spotkają się z liderem zbuntowanych farmerów, będą sobie robić selfie z mieczem Templariuszy – symbolem miejscowego kartelu.
Przeczytaj jeszcze raz: Polowanie na Templariuszy
W szpitalu
Zgubiliśmy nasze dziennikarskie legitymacje w pierwszym miesiącu podróży. I tak by się nie przydały. No może raz, ale to by nic nie dało. W szpitalu w honduraskim San Pedro Sula nie wpuszczają dziennikarzy. Pozostało udawać niedrożność jelit połączoną z bólem głowy i mięśni. Biały przybysz zwijał się więc z bólu, a – gdy doktor wziął strzykawkę – ze strachu. Czego się nie robi dla reportażu? Zastrzyku w szpitalu w najniebezpieczniejszym mieście świata?
Przeczytaj jeszcze raz: Na izbie przyjęć w honduraskim szpitalu.
W niemieckojęzycznych stronach
Można mówić perfekcyjnie po hiszpańsku, porozumiewać się po portugalsku, ale w Ameryce Łacińskiej są miejsca, gdzie i tak nie mogliśmy się dogadać. I wcale nie jest mowa o Ekwadorze czy Peru, gdzie Indianie wciąż mówią między sobą w keczua.
To wioski mennonitów w Boliwii i osada Nueva Germania w Paragwaju. Wszędzie tam miejscowi lepiej mówią w starodawnym niemieckim, języku ich pradziadów, niż po hiszpańsku. Bywało frustrująco.
Przeczytaj jeszcze raz: Jak mennonici żyją poza czasem.