Mushuc Runa. Czyli ci, co noszą czerwone poncza. Jedyny indiański klub piłkarski na świecie, który zaszedł tak daleko.
Luis Chango, malutki pan, który tonie w biurowym fotelu, wychował się w złych czasach dla Indian. Jego dziadek na widok bielszego Ekwadorczyka musiał przyklęknąć, ściągnąć kapelusz i wypowiedzieć długie pozdrowienie. Jego ojciec skończył trzecią klasę podstawówki. Matka nigdy nie poszła do szkoły. Urodziła za to 15 dzieci.
Indianie z krwi i kości. Najbiedniejsi z biednych. Na aucie. Luis skrycie marzył o karierze piłkarza. Ale jako Indianin rzadko mógł grać z rówieśnikami. Już jako ośmiolatek jeżdził za to kilka godzin do Quito, by na stołecznym targu sprzedawć z ojcem czosnek.
Potem jako pierwszy Indianin w regionie skończył szkołę podstawową, potem collegio, potem studia. Został sekretarzem gminy. Ku sprzeciwie białej społeczności. A w 1995 roku założył kooperatywę Mushuc Runa. Dawał kredyty wyłącznie Indianom, którzy mówili w keczua.
Dziś jest milionerem i ma swój klub piłkarski. Mushuc Runa przed rokiem awansował do ekwadorskiej ekstraklasy. To jedyny indiański klub w Ameryce Łacińskiej na tak wysokim szczeblu rozgrywek. Co prawda jedyny Indianin w zespole siedzi na ławce rezerwowych, ale klub już stał się symbolem. Wyjścia Indian z drugiego planu. Nowego, multikulturowego Ekwadoru.
Mushuc Runa. Czyli ci, co noszą czerwone poncza. Jedyny indiański klub piłkarski na świecie, który zaszedł tak daleko.
Potem jako pierwszy Indianin w regionie skończył szkołę podstawową, potem collegio, potem studia. Został sekretarzem gminy. Ku sprzeciwie białej społeczności. A w 1995 roku założył kooperatywę Mushuc Runa. Dawał kredyty wyłącznie Indianom, którzy mówili w keczua.
Dziś jest milionerem i ma swój klub piłkarski. Mushuc Runa przed rokiem awansował do ekwadorskiej ekstraklasy. To jedyny indiański klub w Ameryce Łacińskiej na tak wysokim szczeblu rozgrywek. Co prawda jedyny Indianin w zespole siedzi na ławce rezerwowych, ale klub już stał się symbolem. Wyjścia Indian z drugiego planu. Nowego, multikulturowego Ekwadoru.
– Trzeba powstawić sprawę jasno. Z piłkarzami indiańskimi nie doszlibyśmy do serii A – szokuje prezes indiańskiego klubu. – Nigdy nie było, wciąż zresztą nie ma, indiańskich szkółek piłkarskich. Poza tym Indianie nie poświęcają się piłce, bo rodzice mówią: „A piłka da ci jeść?” To prawie grzech iść przez wieś z piłką. „Leniuch, obibok” powiedzą o tobie. Awansować udało nam się z Afroekwadorczykami. Czarnuszkami, jak na nich mówimy.
Chango wita nas w biurze ubrany w czerwone ponczo. Na mecz swoich piłkarzy ubierze pomarańczowy dres. Jego córka, 21-letnia wiceprezydent klub na trybunach siada w tradycyjnych indiańskim stroju.
– Nie interesuje mnie rozmowa o milionach, które zarabia Mushuc Runa. Ale o tym, co udało nam się zmienić w mentalności Indian – zaznacza Chango. – Od początku pracy pytałem: dlaczego jesteśmy dyskryminowani? Dlaczego nie mamy firm, banków, kooperatyw? Nie mamy nic, my Indianie. Stąd wziął się pomysł kooperatywy pożyczkowo-oszczędnościowej – opowiada.
Chango chce dalej zmieniać mentalność Indian. Stąd inwestycje w futbol, kulturę, turystykę. Jedziemy na mecz Mushuc Runa. Nuda. Gdy pada gol, niosą się okrzyki „Indianie, Indianie”.
– Chcę, by sport generował turystykę i reaktywował ekonomię małych miasteczek.
Mushuc Runa to wcale nie piłka. Nasza misja? Zupełnie inna niż pozostałych klubów w Ekwadorze. To projekt sportowy i społeczny. W ogóle mnie nie interesuje zapełnienie stadionu, wzbogacenie, kłócenie się z działaczami federacji. Chcę, by Indianie nie wstydzili się nosić czerwonego poncza – uśmiecha się milioner.