LookInto Americas

Ameryka Łacińska. Być jak Indiana Jones

Człowiek brzytwa, pan ze sztuczną pupą i nastolatka, która uciekła z planu „Piły mechanicznej”. O ludziach, którzy napadali nas z ostrymi narzędziami.

Człowiek brzytwa, pan ze sztuczną pupą i nastolatka, która uciekła z planu „Piły mechanicznej”. O ludziach, którzy napadali nas z ostrymi narzędziami.

W Ameryce Łacińskiej upływający czas mierzymy wizytami u fryzjerów. Są oni, z całym szacunkiem dla przedstawicieli dalej wymienionych zawodów, wysoko na mojej prywatnej liście ludzi, z którym spotykam się z przykrego obowiązku. Tuż za dentystami i urzędnikami skarbówki.

Mijają miesiące, w lustrze chciałbyś zobaczyć Indianę Jonesa, a widzisz Zapominalskiego Jonesa z „Ulicy Sezamkowej”.

P1060389
Więc podejmujesz wyzwanie. Pierwszy był człowiek-brzytwa. Staruszek z Antigua, kolonialnego miasteczka w Gwatemali. W ręku dzierżył brzytwę, która pamiętała chyba czasy pierwszych hiszpańskich kolonizatorów. Trzęsłem się tak bardzo jak narzędzie zbrodni w jego rękach, ale uszedłem z życiem. – Troszeńkę, nie za długo, nie za mocno, nie za wiele – powtarzałem, ale pan fryzjer zajęty był bardziej słuchaniem radia. Fryzura na więźnia z Guantanamo. Równowartość 12 złotych.

Wielka radość zapanowała w ekipie Intoamericas.com, gdy zamieszkaliśmy w Xaltianguis, miasteczku w Meksyku tuż obok fryzjera-stylisty. Trochę zajeżdżało domestosem lub trutką na szczury, a wymuskany stylista już od progu witał z albumem fryzur wprost z Hollywood. Zdradzał wyraźnie homoseksualne preferencje, ale okazał się szybki i profesjonalny. Gdy doszło do płatności, zaproponował, bym wpadł do niego z piwem. Hmm. Odpłaciłem się uśmiechem wystraszonego dziecka. Choć zawsze to lepsze niż klepnięcie w tyłek, którym raczył innych klientów.

I nastał Ekwador, a dokładnie turystyczne Banos w Andach. Po paznokciach nastoletniej pani z salonu piękności można było się domyślić, że jest specjalistką od manicure. Fryzjer spał na fotelu obok. Przy dźwiękach jego chrapaniach zdecydowała się na sztukę strzyżenia. Ciągnęła, rwała, kosiła. Z beznamiętnym spojrzeniem osoby, która wie, że zaraz zbierze opie… Nie skończyła jeszcze, gdy chwyciła za maszynkę, na której nawet ślepawy klient mógł dopatrzyć się włosów kilku klientów, którzy rzucili się na pożarcie tej hieny. Potem wzięła brzytwę. I to była najniebezpieczniejsza sytuacja, która przydarzyła się podczas całej wyprawy. Jeśli po wyjściu z tego „salonu piękności” klienci nie popełniają samobójstwa w uroczym wąwozie nieopodal Banos, to na pewno zmagają się z żółtaczką. Skoro już jesteśmy w klimatach „Ulicy Sezamkowej”, to przed kąpielą fryzura  zdradzała podobieństwo do Erniego. Po kąpieli do Berta.

DSC03761
Ostatnim krzykiem rozpaczy, była wizyta fryzjera w kolumbijskiej Zipaquirze. Trudną decyzję ułatwił padający deszcz. W środku dwie pani w trakcie farbowania wyglądały jak kosmonautki z niskobudżetowych filmów SF. Uroczy pan w lekarskim kitlu kręcił pupką radośnie. W Kolumbii modne są operacje powiększenia pośladkow, lecz ten fryzjer wyraźnie przesadził. Więc kręcił pupką, strzygł i strzygł aż deszcz przestał padać. Równowartość 14 złotych. Fryzura? W końcu włos na głowie się nie jeży.

x Close

Like Us On Facebook