DigInto Americas

Hola teacher! Jak zostaliśmy wolontariuszami

Miały być tańce, hulanki, swawole. Jest pobudka o piątej rano i orka na ugorze. A za oknem muczą krowy.

Miały być tańce, hulanki, swawole. Jest pobudka o piątej rano i orka na ugorze. A za oknem muczą krowy.

Tego dnia mieliśmy lecieć na kurs salsy do Cali z przesiadką w Bogocie. Ale rano dostaliśmy maila, który pokrzyżował nasze plany. Słowa klucze: wolontariat w szkole, 40 km od Bogoty, wyżywienie i spanie zapewnione. Wysiedliśmy w stolicy i pojechaliśmy zobaczyć, czym to się je.

To była środa. W czwartek o 6.30 (wyobrażacie sobie?! barbarzyństwo) prowadziliśmy pierwszą lekcję angielskiego. Pod opiekę dostaliśmy uczniów od szóstej do jedenastej klasy. Różnica pod względem wzrostu – znaczna, poziomu angielskiego – niezbyt. Co nas dziwi, bo mają aż pięć godzin języka w tygodniu (!). Nikt nie wie, gdzie jest Polska (na mapie wyrysowanej w jednej z klas nasz kraj nie ma dostępu do morza i leży gdzieś na wysokości Ukrainy), ale wszyscy bardzo są nas ciekawi. Uśmiechają się szeroko.

Alejandro, koordynator projektu, znalazł nas na Couchsurfingu jak szukaliśmy kanapy w Cali. Właśnie nagle wyjechała mu wolontariuszka z Malezji i potrzebował kogoś od zaraz. Na pomysł, by sprowadzić obcokrajowców do szkoły swojej mamy wpadł po wyjeździe do pracy do Londynu. Jako nastolatek też nie pasjonował się językami (jak zdecydowana większość mieszkańców tego kontynentu), dopiero wyjazd uświadomił mu, jak są ważne. – Chciałbym, by dzieciaki przez kontakt z ludźmi z różnych krajów zrozumiały, że nie z każdym dogadają się po hiszpańsku – mówi. Obcokrajowcom chce pokazać, że Kolumbia to nie tylko kokaina i mafia.

Mieszkamy w Zipaquira, 80-tysięcznym miasteczku, gdzie wszędzie możemy dojść na piechotę. Poranki lodowate, bo jesteśmy wyżej niż Kasprowy. Pogoda z resztą taka sama cały rok – nie ma różnicy między latem a zimą, pozostałe pory roku nasi uczniowie znają tylko z opisów. Po szkole prawie cały dzień chodzimy w kurtkach, czasem w rękawiczkach.

Uczymy w pobliskiej wiosce Cogua w prywatnej szkole Dzieciątka Jezus. Wszystkie dzieci, od czterolatków po osiemnastolatków, chodzą w mundurkach – to w Kolumbii powszechne. Dyrektorką szkoły jest mama Alejandro, jego ojczym – szefem administracji, a siostra – nauczycielką tańca. Podczas lekcji krowy muczą zza płotu, pod którym często przeciskają się uliczne psy. Rano czeka na nas termos ze słodką, czarną kawą.  I maluchy, które już z daleka wołają: „Hola teacher!

Wygląda na to, że tańce będą musiały poczekać.

x Close

Like Us On Facebook