LookInto Americas

Kolumbia. I na początek zgubiony bagaż

Zniknął gdzieś w czeluściach na linii Sao Paulo – Bogota. Czyli o niefortunnym początku przygody z Kolumbią.

Zniknął gdzieś w czeluściach na linii Sao Paulo – Bogota. Czyli o niefortunnym początku przygody z Kolumbią.

Lotniska w Ameryce Łacińskiej napawają nas większą grozą niż San Pedro Sula, najniebezpieczniejsze miasto świata i fawele w Rio de Janeiro. W Tuxtla Gutteriez w Meksyku spędziliśmy noc koczując przed wejściem na lotnisko, bo między 1 a 4 w nocy jest ono zamknięte dla podróżnych. Połowę czasu wykłócaliśmy się z szefem strażników. Padały argumenty na temat bezpieczeństwa i deszczu. Był nieustępliwy. W odwecie rozbiliśmy biwak i słuchaliśmy „Rape me” Nirvany.

W brazylijskim Manaus w trakcie check-in uśmiechnięta pani zażądała karteczki z danymi kontaktowymi kogoś z rodziny. – Po co? – pytamy. Odpowiedź była nad wyraz szczera. – Słyszeliście o tym, co stało się ostatnio w Malezji? – rzuciła lekko. Aż chciało się wsiadać na pokład.

lot1

Było śmiesznie, aż do lądowania w stolicy Kolumbii. Linie LAN zgubiły nasz bagaż na trasie Sao Paulo – Bogota. Co robić w takiej sytuacji. – Tranquilo, czyli spokojnie – to zasada numer jeden. Powtarzają ją panie z niezliczonej liczby okienek, bagażowi i przedstawiciele linii.

Plecak zniknął. Największym skarbem, który przewoził – poza ciuchami – były książki (m.in. „Szkice piórkiem” Bobkowskiego). Nie było go w żadnym porcie w Kolumbii. W końcu miły pan skompletował dokumenty, przekazał w nasze ręce zestaw pierwszej pomocy i obiecał, że bagaż przyjedzie następnego dnia pod wskazany adres. Manana, czyli jutro to równie popularne słowo jak spokojnie.

A spokojni byliśmy.  Ruszyliśmy do domu z zestawem.  A w nim z rozbawieniem odkryliśmy: minidezodorant, minimydło, szczoteczkę do zębów i nasz hit – stylowe bokserki jakie nosił Rocky Balboa w pierwszej części sagi o swoich przygodach.

lan

Minęły cztery ciche dni. Pojechaliśmy na lotnisko w Bogocie, bo przez cały ten czas nikt nie odebrał telefonu, pod który codziennie dzwoniliśmy.

Bagażu nie ma. Ale na pewno się znajdzie.

Wtedy spokój nas opuścił. Bokserki Rocky’ego zobowiązują. Zza irytująco przesuwających się wte i wewte automatycznych drzwi (nie pozwolili nam wejść do tajnej bazy „Poszukiwania bagażu straconego”) domagaliśmy się sprawdzenia numerów obu naszych plecaków i przeanalizowania rozmaitych scenariuszy.

Nagle plecak się odnalazł. I nie było w tym żadnej magii – okazało się, że cały czas leżał w bagażowni w Bogocie. Najpierw – jeszcze w Sao Paulo – ktoś źle go nadał. Potem ktoś wrzucił go na złą taśmę. W końcu ktoś szukał złego bagażu – tego, który nam wydano. Dostaliśmy 50 USD odszkodowania za zwłokę. I napisaliśmy długi elaborat do władz LAN, by „ktoś” poniósł karę i zwrócił nam pieniądze za stracony czas.

Nasza rada dla nieszczęśliwców, którym się przydarzy podobna sytuacja: na lotniskach żadne tranquilo. Tylko determinacja.

x Close

Like Us On Facebook