LookInto Americas

Couchsurfing. Na kanapach Ameryki Łacińskiej

Fotograf, informatyk, filmowiec, marketingowiec. Z komarami, winem i dzikim kotem. Czyli kilka impresji z nocy przespanych u znajomych nie-znajomych.

Fotograf, informatyk, filmowiec, marketingowiec. Z komarami, winem i dzikim kotem. Czyli kilka impresji z nocy przespanych u znajomych nie-znajomych.

Nayara idzie z kuchni do sypialni. Mija łazienkę.

– Czy ty palisz? – pyta przez drzwi.

– Oczywiście – odpowiada Renato wesołym głosem.

– Ale przecież słyszę, że się kąpiesz pod prysznicem!

– No właśnie!

Tak było jeszcze kilka miesięcy temu. Teraz Renato, nasz host z Couchsurfingu w Sao Paulo, marketingowiec, codziennie rano patrzy w samochodzie na ostatnią napoczętą paczkę Marlboro i z dumą mówi do siebie: „Już Was nie palę”.

– Nigdy nie paliliście pod prysznicem? O mój Boże – mruży oczy na samo wspomnienie. – Włączasz wodę, moczysz głowę, ale tylko do połowy, tak by twarz jeszcze była sucha. Zapalasz papierosa, zapalniczkę kładziesz na główce od prysznica. Zaciągasz się, wyciągasz rękę przed siebie, zanurzasz się cały pod gorącym strumieniem, mmm.. – opowiada i obficie gestykuluje. – I jeszcze raz, i jeszcze. Potrafię nawet umyć głowę bez zamoczenia papierosa! – chwali się.

Na odwyku od dymnych kąpieli jest też Babusha, szylkretowa kocica, która nie znosi kobiet, mężczyzn – toleruje. Renato cały swój entuzjazm wkłada teraz w rozkoszowanie się jedzeniem. Gdy wchodzimy z plecakami, czeka już na nas nakryty stół, domowy makaron i zupa warzywną. Renato otwiera butelkę czerwonego wina, częstuje pleśniowym serem. Jesteśmy w niebie. Następnego dnia w rewanżu lepimy mu pierogi.

– Och, uwielbiam jeść w podróży. Od razu wyciągam kanapkę – mówi Renato. Kocha też lody, które pożera w kilogramach. Kiedy mościmy się na najwygodniejszej kanapie świata, by oglądnąć jeden z ponad 1000 filmów z jego kolekcji (z wykształcenia jest też scenarzystą filmowym), przynosi butelkę i zakąski. – Wspaniale jest oglądać film, popijać wino i coś podjadać. Wiem, co mówię. Koniecznie weźcie trochę sera – wciska nam talerz do ręki.

Renato i jego dziewczyna Nayara to wymarzeni gospodarze dla każdego surfera. – Wiem, że podróżnicy chcą czasami po prostu pobyć, wyciszyć się. Chcę, byście czuli się tu jak u siebie w domu – mówi z przekonaniem. I tak jest. Codziennie rano zostawia nam śniadanie – sok ze świeżych owoców z dodatkiem mięty, jogurt z granolą, kawę w termosie i tosty. Nie możemy stamtąd wyjechać.

Nie zawsze jest tak różowo. U innego hosta w Rio mieliśmy spędzić kilka dni. Nie daliśmy rady wytrzymać nawet jednej nocy. Mieszkanie bez okien na ulice, duszne, pełne komarów. Odkrywaliśmy się, by złapać tchu, zakrywaliśmy się, by chronić się przed ukąszeniami. O czwartej rano Szymon znalazł tani hostel.

Potem trafiliśmy do innej miłej i bardzo zrelaksowanej pary. W sobotę pytamy się hosta, co dziś robi: – Relaksuję się, wróciliśmy z imprezy o 7 rano – odpowiada z uśmiechem. Niedziela, siedzi przed telewizorem: – Relaksuję się, wczoraj siedzieliśmy do 3 w nocy – mruży oczy. Poniedziałek: – Ach, to był taki ciężki weekend. Muszę odpocząć – przeciąga się na kanapie. Jego lodówka zamrażała nawet jajka. Ale nie dzwonił po serwis, bo uznał, że go wyśmieją. – Co im powiem, że moja lodówka za dobrze działa?

W Rio mieszkaliśmy też w faweli u przemiłej Australijki (możecie o tym przeczytać tutaj), która przyjechała do Rio kręcić filmy dokumentalne. Wcześniej w Ouro Preto – w domu studenckim. O godz. 12 w południe nasz host odebrał telefon zaspanym głosem: – To wy przyjeżdżacie dzisiaj? – zdziwił się. Wątpimy, czy nas zapamiętał. Impreza trwała tu przez trzy dni Wielkanocy.

Wcześniej w Meksyku poznaliśmy kanapy pasjonata lucha libre (o tym tutaj) i wielbiciela salsy z Polski. W Hondurasie spaliśmy u fotografa, który nocą robił nam modowe zdjęcia. W Salwadorze u wesołego informatyka.

Tylko raz wróciliśmy. Zgadnijcie, do kogo?

x Close

Like Us On Facebook