LookInto Americas

Jak w „Dniu Świra”. Chicken busem po Gwatemali

Jeśli coś przykuwa uwagę w tym kraju to jaskrawo-kolorowe autobusy, zwane „chicken busami”. Przed wejściem najlepiej pocałować stópkę Jezuska.

Jeśli coś przykuwa uwagę w tym kraju to jaskrawo-kolorowe autobusy, zwane „chicken busami”. Przed wejściem najlepiej pocałować stópkę Jezuska.

Gdy szykuje śniadanie w Gwatemali, zwykle se o korkach słucham, jak tkwią szanowni mieszkańcy w tych j… korkach. Nie zatrzymują się tylko kierowcy najtańszych autobusów. Nie powodu zwani tutaj „świrami”. Mkną jak szaleni, nie zwracają uwagi na przepisy, liczą pieniądze w trakcie jazdy.

Relacja między kierowcami, a ich autobusami ma wymiar niemalże erotyczny. Podczas postoju pucują maski, myją szyby, do tego zwracają się do swoich pojazdów po imieniu: Święta Maria, Nadzieja, Strzała. Na szybach napisy typu „Błogosławieństwo Boga”. To nie działa, bo jak ostrzegają przewodniki w „chicken busach” dochodzi do największej liczby kradzieży. Coś o tym wiem.

Wymuskane, lśniące, lecz wiekowe, bo odziedziczone w spadku po amerykańskich braciach autobusy są najtańszym środkiem transportu. Krótki dystans do pokonania w dużym mieście kosztuje ok. 50 groszy, pół godziny jazdy między miasteczkami to już 3 złote.

W USA służyły do wożenia dzieci do szkoły, więc nie przekraczały dozwolonych 50 km/h. W Gwatemali przeżywają drugą młodość: zatrzymują się z piskiem opon, przyśpieszają na zakrętach.

Wieczorny szczyt w stolicy: stoisz jedną nogą w autobusie, reszta ciała zwisa bezwładnie na zewnątrz. Pozostaje trzymać się lusterka. To i tak lepsze niż siedziska w chicken busie: zwykle niewygodne, dostosowane dla grubiutkich amerykańskich dzieci. W Gwatemali na jednym siada trójka pasażerów.

Ludzie ściskają się i ze stoickim spokojem czekają. Jeśli nie da się wysiąść, raczej nie napierają na kierowcę, który mnie jak w transie. Przeciętny Gwatemalczyk, który znalazł już miejsce w chicken busie myśli sobie jak Adaś Miauczyński: „Mam niby jakieś obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię (ja p….)”.

I jedzie.

Lista rzeczy przewożonych przez pasażerów: wielki stołek, wór ze zbożem, drągal z woreczkami z watą cukrową (WTF!?). I on. Czekam na niego jak na wykonanie wyroku, bo on już zapadł tam, na dworcu. Wsiada więc właścicielka dziobaka, który będzie biegał pod siedzeniami i skrzeczał aż do ostatniego przystanku. Stąd nazwa chicken bus, choć – zdaniem jednego z kierowców – zdarzyło mu się też wieźć prosiaka.

PS. Miłośnicy „Dnia Świra” wiedzą, że w Gwatemali można zatęsknić za prawdziwym, polskim PKP. Stąd dedykacja:

„Odkąd mój umysł myśli i sięgam pamięcią, to te klapy zawsze opadały. A dlaczego? Bo przez dziesiątki lat jedni bezmyślni kretyni pod kierunkiem innych bezmyślnych kretynów umieszczają muszle klozetowe w pociągach tak blisko ściany, że klapa po podniesieniu nachylona jest ku muszli i puszczona musi opaść. Dziesiątki lat, Jezu Chryste przenajświętszy. A jeśli Polska to właśnie ta oszczana klapa?”

 

 

x Close

Like Us On Facebook