LookInto Americas

Uciec przed lowelasem. Kulisy wojny

Wizyta na barykadach w Michoacan pokazała nam nie tylko ważny społeczny problem, ale też to, jak pracują niektórzy meksykańscy dziennikarze.

Wizyta na barykadach w Michoacan pokazała nam nie tylko ważny społeczny problem, ale też to, jak pracują niektórzy meksykańscy dziennikarze.

O wyjeździe do Moreli zdecydowaliśmy spontanicznie. Szymon znalazł nazwisko dziennikarza, który pisze o autodefensas, jeden mail i w drogę. Całość opisaliśmy tutaj.

Carlos jest nieduży i ma lepki uśmiech. Spotykamy się przed wejściem do centrum handlowego. Na powitanie  podaje Szymonowi rękę, mnie przytula i zaprasza do swojego auta. Myślę – meksykańska wylewność. Po drodze opowiada co wie o autodefensas. Przybiera poważną minę.  – Tam sprawa jest skomplikowana. Będziemy w strefie bezpiecznej i tej, którą rządzą Templariusze. Wszystko może się wydarzyć – tłumaczy. – Ale nie martw się – dotyka mojego przedramienia.

W redakcji obowiązkowa sesja fotograficzna ze smartfonami. Każdemu musimy uścisnąć rękę. Naczelny bierze Carlosa na bok. – Czemu mówisz tylko do dziewczyny? – pyta oburzony. Machista.

bary4 bary3 bary2 bary

Ze stolicy przyjeżdża David, dziennikarz ogólnokrajowej gazety. Wszyscy śpimy u Carlosa. Dwupiętrowy, pełen gratów domek. Przed nim błyszczy się najnowsza terenówka, a w łazience pęknięta deska klozetowa i oblazły prysznic. Od miłej żony dostajemy szaliczki, lusterko i własnoręcznie  upleciony różaniec na rękę. Czarny dla Szymona, różowy dla mnie.  – Przyda się wam jutro – uśmiecha się. Niepijący Carlos polewa nam nalewkę z brzoskwini. Smartfon w ruch, pamiątkowe zdjęcie na Facebooka. Tak ugoszczeni, kierujemy się do łóżka. Kiedy Szymon się kąpie, Carlos przychodzi się upewnić, że mamy wszystko, proponuje ręczniki, od uśmiechu musi boleć go szczęka. Oduśmiecham się, dziękuję. Przytula mnie. – Dobranoc – mówi. Dziwnie. Po chwili powtarza ten sam gest. Sztywnieję.

Rano wybieramy się na wojnę. Zamieszanie, panowie dziennikarze krążą. Wyjeżdżają zawieść dzieci do szkoły. Nie ma ich długo. – Musiałem kupić plecak – tłumaczy Carlos i pokazuje profesjonalny górski plecak. – Gdzie Szymon? – pyta. – W łazience – odpowiadam. Znowu się do mnie tuli. Stoję jak słup soli. Nakrzyczeć? Odepchnąć? A co jak się obrazi i nas nie zabierze?

Jest godzina po umówionym czasie. Meksykańscy dziennikarze ubierają się w beżowe kamizelki a la korespondenci wojenni BBC. Jedziemy na stację. Przegląd maski, 30 minut. I jeszcze faktura. Z nudów staję przed półką z ciastkami. – Ach, ty nie musisz się odchudzać – podszczypuje mnie w biodro. Mam ochotę mu przyłożyć. – Zatrzymujemy się na śniadanie? – pyta z troską. Mówię, że dziękuję, ale chcielibyśmy już jechać. Przed nami dwie godziny drogi. Mały Carlos gazuje jak szalony.

Na miejscu o dziwo się sprężamy. Z barykady jedziemy na barykadę. Na ostatniej spotykamy Papa Pitufo, czyli Papę Smerfa, o którym pisaliśmy tutaj. Dziennikarz, który przyjechał na materiał, robi sobie zdjęcia z mieczem templariuszy.  XVII-wieczny hiszpański miecz sięga mu do brody. Kiedy Szymon rozmawia z jednym z policjantów, zbliża się, pseudnamiętnie patrzy i cicho mówi: – Cieszę się, że tu jesteś.

Całe szczęście Szymon zauważa i szybko podchodzi. Miecz Templariuszy i groźna mina w końcu podziałały.  Dziennikarstwo wymaga różnych poświęceń.

x Close

Like Us On Facebook