– Urugwaj, spokojnie, spokojnie. Mate pijecie? – Jamil Ahmed Halil, chudy, koło czterdziestki z koszulką włożoną do spodni szczerzy zęby w uśmiechu. Rzuca kilka słów po hiszpańsku. Pracuje jako parkingowy w Centrum Islamu blisko Placu Konstytucji w Montevideo. Z Syrii wygnała go wojna, teraz biega zadowolony i wkłada bileciki za szyby samochodów.
Wspomniane Centrum Islamu to do tej pory największe zaskoczenie w Urugwaju. Spodziewaliśmy się meczetu, panów w turbanach, ale nie… parkingu z małą kancjapką. Centrum otworzył Ali Khalil Ahmad, zarazem szef parkingu. W Urugwaju mieszka już od dwudziestu trzech lat, w ostatnich miesiącach stara się pomagać przybyszom z Syrii.
Jego podopieczni Jamil, jego żona i trójka dzieci mają status uchodźców w Urugwaju, ale nie należą do programu UNHCR. Dlatego musieli poradzić sobie w Montevideo sami, bez pomocy rządu. Ahmad wziął Jamila pod swoje skrzydła: zorganizował pokój w garażu, potem dał pracę na parkingu.
Ale historia o uchodźcach w Urugwaju ma też drugie dno.
W październiku 2014 roku, kilka tygodni przed przyjazdem Jamila, kraj przyjął pięć rodzin z ogarniętej wojną Syrii. Państwo zagwarantowało uchodźcom bezpłatne mieszkanie, dostęp do edukacji publicznej i miesięczną dotację (w zależności od liczby członków rodziny, najniższa wynosi 29 tys. peso) od rządu przez pierwsze dwa lata pobytu.
Trzy rodziny zamieszkały w Montevideo, pozostałe dwie w Piriapolis i Juan Lazcano. W ciągu roku tylko dwóch dorosłych mężczyzn znalazło pracę: jeden pracował w szpitalu w Montevideo, drugi zatrudnił się przy malowaniu domów w turystycznym Piriapolis. Przedstawiciele młodszego pokolenia radzą sobie lepiej: 19-letnia Nadin sprzedaje arabskie jedzenie, jej rówieśniczka udziela korepetycji z arabskiego.
Po roku od przyjęcia przez Urugwaj Syryjczycy wyszli protestować na Plac Niepodległości. Narzekali, że drogo, nie mają jak znaleźć pracy, nie mogą wyjechać z kraju. Mówili to głównie starsi, bo przedstawiciele młodszego pokolenia szybko znaleźli wspólny język z rówieśnikami i robią postępy w hiszpańskim.
Inicjatorami strajku była rodzina, która sprawia najwięcej problemów Urugwajowi. Rodzice odmówili wysyłania dzieci do szkoły, potem część rodziny wyjechała do Turcji, ale po odmowie wjazdu została deportowana do Urugwaju. Niezadowolony z warunków życia Merhi Alshebli zaatakował policjanta. Złamał tym samym zasady dokumentu „Prawa i obowiązki uchodźców”, który zakłada bezwzględny zakaz przemocy. Władze Urugwaju ukarały rodzinę odebraniem miesięcznej dotacji (zagwarantowali jednak przydział jedzenia).
Javier Miranda, sekretarz Praw Człowieka przy Prezydencie mówi wprost: – Urugwaj to rzeczywiście drogi kraj. Popełniliśmy błędy przy wyborze rodzin. Nie zakładaliśmy, że ich integracja z naszym społeczeństwem może być trudna. To lekcja także dla innych krajów. Musimy pracować razem z nimi i pokazać, że mają przyszłość w Urugwaju.
Daniel Chasquetti, politolog z Universidad de la República w jednym z wywiadów zwrócił uwagę, że Urugwaj jako kraj ma imigranckie korzenie. – Dlatego ludzie ze współczuciem otworzyli się na Syryjczyków. Ale to bardziej skomplikowana sprawa, bo nie wzięto pod uwagę różnic kulturowych.
Jamil, ten z parkingu, trochę podszczypuje rodaków. – Jak można chcieć wyjechać z kraju, w którym panuje pokój? Urugwaj przecież spokojny, a ja tu szczęśliwy – mówi łamanym hiszpańskim.
Ale problemy Urugwaju z dotychczasowymi uchodźcami doprowadziły do zmiany polityki wobec imigrantów z Syrii. W grudniu kraj miał przyjąć ok. 120 osób, ale zmniejszył ich liczbę do 73. Wciąż nie określono nowej daty przybycia Syryjczyków, mówi się o początku 2016 roku.