LookInto Americas

Cabo Polonio. Dzikie plaże Urugwaju

Bez światła i internetu. Bo to pierwsze zasłania gwiazdy, a to drugie – doświadczenie.

Nie każdy czuje się dobrze w hostelu prowadzonym przez Nanę i Gastona. Jedni na widok betonowej podłogi, ścianek ze sklejki, szerokiej komody, która służy za blat kuchenny, bledną. Kiedy słyszą, że na dodatek nie ma światła ani wifi (drżyjcie niebiosa!), krzywią miny i zastanawiają się, kiedy odjeżdża najbliższa camioneta, ciężarówko-bus (jeden Australijczyk z rozpaczy pił całą noc, a nad ranem zawodził smętne pieśni, budząc cały hostel). Inni, oczarowani miejscem, mikropokojem z widokiem na ocean, a także urokiem osobistym Gastona, wesołego kucharza i Nany, argentyńśkiej pedagożki o urodzie Penelope Cruz, nawet nie zauważają tych detali.

cabo7

Cabo Polonio. Przylądek  położony w parku narodowym, z kilometrami na wpół dzikich, białych plaż, z pustnnym krajobrazem i oazą w pobliżu, gdzie hasają konie. Przylądek ze skałami, na których wygrzewają się lwy morskie. Można je podglądać z bliska lub obserwować ich śmieszne kłótnie i zaloty z perspektywy latarni morskiej, którą postawiono tu, by zapobiec kolejnym morskim katastrofom. Było ich kilkanaście, od jednej przypuszczalnie wzięła się nazwa tego niezwykłego miejsca. W 1735 roku miał tędy żeglować galeon hiszpański o nazwie „Polonio”, a w 1753 miał zatonąć statek dowodzony przez kapitana Josepha Poloniego. Jak było, nie wiadomo, w każdym razie nazwa z Polakami nie ma nic wspólnego.

cabo4

Lwy morskie mają wielu fanów. Nasi gospodarze ich imieniem nazwali swój hostel: „Lobo” (w hiszpańskim morskie „lwy” zmieniają się w „wilki”). Prowadzą go od dwóch lat. Wcześniej Gaston, kucharz, miał tu małą restaurację.

cabo3

– Kiedy założyłem knajpę, myślałem: muszę mieć prąd, jak inaczej? – opowiada rozłożony na kanapie własnej roboty (jak cały dom, jutro w planie budowa kuchni). – Co wieczór podświetlałem menu przed wejściem i co rano znajdywałem rozwalone żarówki. Teraz gotuję bez lodówki, wszystko świeże.

Nowi mieszkańcy Cabo Polonio, którzy chcą wprowadzić rewolucję – stałe oświetlenie – muszą się liczyć z podobnym traktowaniem.

cabo5

– Czemu tłuczecie lampki? – pytamy.

– Żeby zachować to miejsce – tłumaczy Nana. – Z czasem nowi się adoptują, wchodzą w kodeks Cabo Polonio. I dbają o to, by nikt go nie zmienił.

– Dzięki temu Cabo wygląda podobnie jak jak kiedy przyjechałem tu pierwszy raz w wieku 15 lat – dodaje Gaston. – A jeśli wszyscy nagle zaczną świecić, nad nami zwiśnie kożuch łuny, jak w sąsiednim Vallizas. Tam już nie widać gwiazd. Tu jest całe planetarium! – wykrzykuje i zaciąga nas na zewnątrz. Rzeczywiście, chyba nigdy nie widzieliśmy tylu świecących drobinek.

cabo1

Nana i Gaston włączają internet tylko raz dziennie na 15 minut. Milkną rozmowy, goście wlepiają się w telefony.

Gaston: – Mam internet, w swoim pokoju nawet światło – bo żyję tu cały czas. Ale chcę, żeby moi goście mieli szansę zaznać innego doświadczenia, oderwać się od swojego świata.

cabo2

Na całym przylądku Internet tylko jeden hotel, najbardziej luksusowy, ma stałe wifi. Jego właściciel na nieśmiałą prośbę o dostęp zaczyna półgodzinną tyradę: że ma dość ludzi, którzy przychodzą tu na internet w miejscu, gdzie niedawno nie było prądu, że z tego wszystkie chyba go w ogóle wyłączy, wszystko przez ten piekielny hotel! Po chwili, na fali skruchy za swój wybuch wyjawia hasło, które brzmi: desconectate, odłącz się. Więc się nie podłączamy.

cabo9

Pytamy Gastona, czemu nie myśli jak inni hotelarze– by podnosić standard, zapewniać gościom jak najwięcej udogodnień.

– Dla mnie standard oznacza czyste, jak najlepszej jakości prześcieradła i wygodne materace – odpowiada (rzeczywiście, w naszym pokoju na poddaszu, do którego wciskamy się skuleni, są dwa grube materace i śpi się bosko). – Reszta – to atmosfera, przeżycie. To jest najważniejsze.

cabo8

x Close

Like Us On Facebook