Wolontariat. Czekolada, piwo, tańce, uśmiechy. Praca marzeń. Problem pojawia się, gdy trzeba odmienić „być”.
Ten wolontariat to sztuka udawania. Ty grasz surowego nauczyciela, ale w duszy się uśmiechasz. Oni udają pojętnych uczniów i nieustannie szczerzą zęby. Jedno i drugie wychodzi średnio. Ale nikt się nie przejmuje (patrz zdjęcie poniżej). Lekcje angielskiego to przecież tylko dodatek do świąt.
A w Kolumbii świętują co drugi dzień. Jak akurat nie świętują, to cały poniedziałek odpoczywają po niedzielnych wyborach. Latynoska sztuka celebracji. Najlepszym przykładem jest Dzień Nauczyciela. W ciągu tygodnia obchodziliśmy go już dwa razy (!).
Pierwsze wydanie: czekoladowe. Dostaliśmy przeróżne prezenty od uczniów: czekoladowe, gumiaste, z masą i bez masy, roztopione do granic możliwości i o konsystencji skały. Niektóre wyglądały nieco podejrzanie, ale liczy się przecież gest, a nie data ważności.
Drugie wydanie: piwne. Po wspólnym obiedzie grupa nauczycieli spotyka się w malutkiej wioskowej knajpce i tankują. Wyścig po kolumbijsku. Furorę robią panie z zerówki. Średnia: trzy piwa na godzinę. To nie na głowy anglistów, potem trzeba chodzić w okularach przeciwsłonecznych. Służymy dokumentacją (pani w białym do nasza przełożona, nie ustępuje pola paniom z zerówki).
Nie zawsze jest tak wesoło. Czasem trzeba iść do roboty w niedzielę, bo akurat wypada Dzień Rodziny. Przygotowania trwały miesiąc, a że okna w szkole nieszczelne, lekcji prowadzić się nie dało. Ostatecznie, uczniowie z wszystkich klas zaprezentowali programy taneczne (od wygibasów po chińsku, przez tango aż po street dance). Wyginali się śmiało, furorę zrobiły maluchy, którzy tańczyły rock-and rolla. Na stole wylądował wielki świniak i było wesoło. Zdjęcia zobaczycie poniżej. Wróćmy jednak do sedna: lekcje angielskiego w kontekście codziennego świętowania. Tutaj niezawodny będzie „Dzień Świra”: ”
„- Może powtórzymy angielski?
– Nie, no co ty, tato?
– No, odmień być.
– No, daj spokój.
– Odmień, no.
– Weź się, tato.
– Bo nie odmienisz.
– Tak, nie odmienię.
– No to odmień. No: I.
– I.
– Am.
– Am.
– I am.
– No wiem, I am.
– You are.
– You are. No, sam powiem.
– Ale nie mówisz.
– Bo ty…
– Co ja? Co ja?
– …mnie stresujesz.
– Ja cię stresuję, k…..?! Uczysz się tego piąty rok w szkole i na kursach, i wszystko to jak krew w piach!
Wygląda to mniej więcej tak. Z jedną różnicą: zestresować małych Kolumbijczyków to rzecz wręcz niemożliwa. Śpieszą się powoli. Powtarzają tranquilo, czyli spokojnie. Po dwudziestu minutach zaczynają masowe migracje i w tym celu opanowali do perfekcji po angielsku: „Czy mogę wyjść, no, no, jak to było, do łazienki?”
Można się spodziewać, że taka liczba Sylwuniów z „Dnia Świra” potrafi poruszyć każdy nerw. Piwo i czekolada raczej nie pomagają. Niedługo będzie trzeba szukać innych używek.