BiteInto Americas

Tu leje się krew. I Coca-Cola. Kościół w San Juan Chamula

Jest taki kościół, w którym zabija się kurczaki. Katolicki. Meksyk wierzy bez granic.

Jest taki kościół, w którym zabija się kurczaki. Katolicki. Meksyk wierzy bez granic.

San Juan Chamula leży 10 kilometrów od równie urokliwego co turystycznego San Cristobal de las Casas. Tu białych też nie brakuje. Zjeżdżają zwabieni egzotycznymi szamańskimi praktykami, które odbywają się we wnętrzu katolickiego kościoła pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela.

DSC_0135

W kościele tym nie ma ławek. Kafelkowa podłoga wyścielona jest sosnowymi igłami. – Dzięki nim wygodniej się klęczy, a w kościele roznosi się przyjemny zapach – tłumaczy 21-letni Pedro, który od kiedy skończył osiem lat dorabia sobie jako przewodnik po nietypowej świątyni. Sosnową wyściółkę zmienia się dwa razy w tygodniu. – U nas jeśli ludzie chorują, to 20% z nich idzie do lekarza, a 80% do curandero, znachora, który leczy ich w kościele – tłumaczy. Działa? – Jeśli się wierzy, to tak. Mnie kilka lat temu wyleczył nerki – przekonuje Pedro.

chamula1

Zachorować można na dwa sposoby – naturalnie i ze złego uroku. Do wyleczenia zawsze niezbędne są cztery elementy – świeczki, bimber, coca-cola i kurczak lub jajka. Najpierw curandero bada chorego – bierze go za nadgarstek i wyczuwa puls. Krew mówi mu, jak poważna jest choroba. Curandero orzeka, ile świeczek i jakiego koloru jest potrzebnych i jaką ofiarę trzeba złożyć. Wierni przyklejają długie, cienkie świeczki do kafelkowej podłogi i robią z nich prywatne ołtarzyki. Stawiają je na środku kościoła lub przed figurą jednego z 41 świętych. Potem curandero bierze w dłoń jajka – trzy albo sześć – żywą kurę lub koguta. Bywa, że potrzebne jest mięso krowy czy świni, choć takiego przypadku nie widzieliśmy. Z kurą lub jajkami w dłoni wykonuje okrężne ruchy nad płonącym ołtarzykiem, potem wokół leczonego – w ten sposób wyciąga z niego chorobę. Następnie rozbija jajka lub zabija kurę. Podobno najczęściej skręca jej kark, my widzieliśmy jak znachor mordował białą kurkę przez uduszenie. Następnie razem z chorym wypija łyk bimbru z trzciny cukrowej zwany pox (czyta się „posz”), by choroba nie wróciła. Na koniec w podzięce daje świętym i curandero kubek refresco, gazowanego napoju, najczęściej coca-coli. Trzeba wypić do dna. – Kiedy dziękujemy przyjacielowi za przysługę, też najczęściej zabieramy go na coś do picia – tłumaczy Pedro. Zanim nastała era Coca-Coli podobno pito tutaj chichę, napój ze sfermentowanej kukurydzy.

cola

Majowie, którzy klęczą na podłodze, mają na sobie tradycyjne stroje. Mężczyźni mają na sobie płaszcze z czarnych nieuczesanych baranów, kobiety podobnie włochate spódnice przewiązane barwnymi taśmami. Ich warkocze związane są na plecach kolorowymi tasiemkami. Kiwają się lekko i mruczą słowa dla nas niezrozumiałe. Modlą się tylko w tzotzil,  miejscowym języku indiańskim. Ksiądz zagląda tu raz na 15 dni. Wtedy chrzci i odprawia mszę po hiszpańsku i w tzotzil. Pedro uśmiecha się: – Ale nikt go nie słucha. Ludzie tutaj nie są przyzwyczajeni do udziału w nabożeństwach. Wolą modlić się sami.

x Close

Like Us On Facebook